piątek, 2 stycznia 2015

Gryz.li, czyli sztuka dbania o Klienta opanowana do perfekcji


Jak każdy mieszkaniec Wrocławia jestem częstą bywalczynią Rynku i jego okolic- nie tylko dlatego, że jest to kluczowe miejsce spotkań ze znajomymi, ale wiele spraw załatwia się głównie w obrębie ścisłego centrum. Z założenia- niczym polscy szlachcice- nie oszczędzam na jedzeniu. Przyszedł jednak taki dzień, że mój portfel- spustoszony wcześniejszym amokiem zakupowym- błyszczał zaledwie 15 złotymi polskimi, a jeść się chciało. No i zaczęły się podchody i szukanie odpowiedniego dla mojego portfela lokalu. Szczęśliwy traf sprawił, że trafiłam na moją dobrą koleżankę. Akurat wybierała się do nie tak dawno powstałej knajpki na Białoskórniczej. Delikatnie wypytałam ją o cenę, ale uspokoiła mnie, że najem się za śmieszne pieniądze. To avanti! Minęło może 5 minut i byłyśmy na miejscu. Pierwsze zaskoczenie- bardzo przyjemne wnętrze, nie ma starych krzeseł rodem z Mleczarni, czy Przedwojennej, o które porządne kobiety rajstopy targają (a nawet i spodnie), ale współgrające proste mebelki. Kolorystyka lokalu też na plus, no i sama nazwa- całość wzbudziło moją ogromną sympatię, ale to nie koniec…

W menu koperty rodem Gruzji z nadzieniem do wyboru do koloru, a także zupa dnia- jak się okazało codziennie inna. Codziennie zmienia się też menu deserów, a właściciele naprawdę wymyślają prawdziwe, słodkie cuda. Moja koperta była syta, poza tym była dla mnie kompletną smakową nowością. To jednak nie wszystko.


Najbardziej zaskoczona byłam podejściem do Klienta- i nie przypadkowo piszę tu z dużej litery. Obsługa jest przemiła, wyrozumiała i uśmiechnięta. A to sprawia, że ludzie czują się swobodnie i przyjemnie. Drobnym minusem jest w Gryz.li mała przestrzeń- ale czego się nie robi, żeby zjeść smacznie, w dogodnej cenie i- na dodatek- miłej atmosferze. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz