poniedziałek, 30 marca 2015

Restauracja pod Fredrą. Wrocławski Rynek


Umiejscowiona w samym sercu Rynku przytulna restauracyjka ma w sobie coś magicznego. Osadzona obok głównego wejścia do zabytkowego ratusza, ma naprawdę bogate menu przyrządzonych według tradycyjnych polskich receptur, takich jak: golonka, pierogi, żeberka, szynki i ryby.

Co zwraca uwagę?

Zdecydowanie warto odwiedzić ze względu na wystój – ładny, nawiązujący do staropolskich korzeni, spójny z menu, zaprojektowany z dbałością o szczegóły. Kamień, drewno, świeże kwiaty, klimatyczne dodatki – instrumenty, obrazy, nawet sztućce czy zastawa – wszystko pasuje i jest po prostu dopięte na ostatni guzik. Już od wejścia doznajemy naprawdę pozytywnych bodźców, jest to fantastyczna zapowiedź tego, co może mam w kubkach smakowych eksplodować. Fala ekscytacji jak na pierwszej randce.

Dzień dobry, czy tu karmią? 


Wydawało mi się, że znam polską kuchnie. Wychowałam się na niej. Babcia mówiła „Kornelia, naucz się lepić pierogi”, wobec czego stałam z nią przy garach, podpatrując, słuchając i wykonując polecenia, w między czasie narzekając na ciężki kobiecy los. Babcia gotowała wyjątkowo dobrze. Uwielbiałam jej kapuśniak, domowy makaron podawany wraz z rosłem,kopytka, pierogi z różnymi nadzieniami, żurek, wędzoną kiełbasę, potrawkę z kurczaka. Mniam!
Nie zdziwi Was zapewne fakt, jak wysoki wymagania postawiłam tradycyjnej polskiej kuchni. Zamówiłam żurek, miks pierogów–Michał: kaczkę z żurawiną, modrą kapustę. Dodatkowo oboje zamówiliśmy po ciemnym piwie. Błyskawicznie podano nam zamówienie. Pierogi miały bardzo delikatne ciasto, sporo nadzienia i po prostu rozpływały się w ustach. Pierogi ruskie - po prostu majstersztyk. Idealnie wyważone wszelkie składniki, czuje się jakość i daje się odczuć, że w „Pod Fredrą” nie oszczędzają na produktach. Syto i bardzo treściwie. Prawie jak w domu. Kaczka również smaczna, ale odrobinę za sucha jak na mój gust. Zawiedliśmy się żurawiną, konsystencją bardziej przypominała kisiel niż konkretny dodatek do potrawy.
Ogólne wrażenia, pozytywne. Na pewno miejsce godne polecenia, gdzie można bardzo dobrze zjeść i z całą pewnością zabrać gości, których przyjechali z zagranicy i pragną spróbować czegoś tradycyjnie polskiego.



poniedziałek, 2 lutego 2015

OBLIVION CAFE



Smaczny ten Wrocław. Naprawdę. Czekałam na tramwaj na skrzyżowaniu ulicy Wyszyńskiego i Sienkiewicza. Czas oczekiwania na transport wynosił 20 minut. Co tu robić, kiedy zacina deszczem, do domu daleko a jedyne o czym marzymy to wieczór pod kocem?
Drodzy Państwo, przedstawiam rozwiązanie uniwersalne – należy poszukać w okolicy kawiarni. Najlepiej takiej, która wita zapachem kawy już od progu –dobra wróżba na wstępie, bo dalej może być tylko lepiej.

Daj sobie prawo do zapomnienia  

Do wnętrza lokalu weszłam przemarznięta i pełna nadziei na odrobinę zapomnienia. Ciepło, przyjemny wystrój i zapach kawy powitały mnie od wejścia. Wybór herbat i kaw był naprawdę duży. Ponieważ uwielbiam testować nowości – zamówiłam „diabelska kawę”, czyli kawę z chili a dla złagodzenia tej mieszanki, kawałek sernika z brzoskwiniami.



Usadowiłam się w kąciku, mając oko na przystanek tramwajowy i całą krzyżówkę. Kawę zaparzył mi przesympatyczny właściciel lokalu – wszystko zostało przygotowane w kilka chwil. Kawa została piękne podana- z pianką, na wierzchu płatki chili. Czerwony, ostry sos zalegający na dnie smukłej szklanki,świetnie komponował się ze smakiem prawdziwej kawy. Byłam nieco zaskoczona tą kompozycją, ale muszę przyznać, że przypadła mi do gustu. Kawa idealna na późne popołudniowe zimowe wieczory. Chili dodaje pikanterii w cudowny sposób rozgrzewa nie tylko podniebienie.
Odsłona druga. Ciasto. Może zacznę od tego, że jestem fanką dobrych, domowych ciast. Sernik z brzoskwiniami po prostu rozpływał się w ustach i był lepszy niż „u mamy”. Brzoskwinie świeże, otoczone przepyszną galaretką, warstwa sera o lekko cytrynowym smaku z nutą wanilii, kruchy spód -  wszystkonaprawdę bardzo dobrze się komponowało. Smaki wyczuwalne, charakterystyczne, do odróżnienia. Było po prostupysznie!
Ciasto w kawiarni codziennie jest świeże i inne. Od właściciela dowiedziałam się, że na jutro przygotuje małą niespodziankę o smaku ciasteczek OREO.
Uwaga! Ostrzegam czas w „OblivionCafe” płynie bardzo szybko, oczywiście, że nie zdążyłam na ten tramwaj ;-), spróbowałam za to jednego z najlepszych ciast na świecie i rozgrzałam się niesamowicie pyszną, diabelską kawą. Co znajdziemy w menu? Tosty z różnego rodzaju nadzieniami, sałatki, kanapki, bardzo dużo herbat, kaw, świeżych soków, czekolad, lodów wyrabianych tradycyjnie, pysznych ciast. Dla każdego coś dobrego. Polecam serdecznie!

środa, 28 stycznia 2015

SMAKI AMERYKI – ODKRYTE!



ROAD AMERICAN RESTAURANT

Kuchnia amerykańska to zlepek kuchni z całego świata – wobec tego ta naprawdę dobra cechuje się różnorodnością i ta cecha powinna być odzwierciedlona w menu. Standardową potrawą, która podawana jest jako danie śniadaniowe pancakes, czyli naleśniki układane warstwami i polane masłem oraz syropem klonowym. Amerykanie jedzą też często jajecznicę, kiełbaski i kawę lub francuskie tosty.
Z czego jeszcze słynie ten rodzaj kuchni? Oczywiście ze steków -  to najlepiej krwistych. No i takich smaków oczekiwałam, gdy przekroczyłam próg Road American Restaurant. Jakie wrażenia?
Wystój był naprawdę fajny. Schludnie, dużo światła (byliśmy w lokalu w Sky Tower, gdzie ogromne przeszklone przestrzenie hipnotyzują widokiem na ruchliwą ulicę – zdecydowanie można w tym miejscu dać się oczarować widokiem. Sporo miejsca na spotkania z przyjaciółmi, szybki lunch, spotkania firmowe – raczej nie nadaje się na randkę. Pachnie Ameryką – Route 66 – i mocnymi akcentami wprost z „filmowych” amerykańskich barów. Jest po prostu apetycznie i ładnie. Wszystko się łączy – kanapy, tapety i dodatki.
Przyszła kolej na recenzję jedzenia.
Byliśmy tam o różnych porach dnia, ponieważ do godziny 12 sprzedają tam doskonałe amerykańskie śniadania. Zamówiłam Słodki poranek nad Hudson River – czyli panceksy z masłem i syropem klonowym, Michał – wziął American Road Breakfast – jajecznicę z dwóch jajek, grillowane kiełbaski, plasterki bekonu, ziemniaki śniadaniowe, tost i smażone grzyby. Na co zwróciliśmy uwagę? Wszystko podane bardzo estetycznie i pyszne! Moje panceksy przypominał grzybka, którego zmoczył deszcz. W dodatku topił się w bardzo smacznym sosie powstałym z połączenia świeżego masła z syropem. Mniam! No i dosłownie wyturlałam się stamtąd, bo z przejedzenia nie mogłam chodzićJ, bardzo dobre i pożywane śniadanie. Michał uwielbia mięso i również chyba nie żałował swojego wyboru. Grillowane kiełbaski były trochę zbyt mocno przypieczone i suche, ale ogólnie naprawdę dały radę – wszystkie smaki na jego talerzu komponował się dobrze.
Na co jeszcze wróciliśmy? Nie bylibyśmy sobą, gdyby nie wrócili tam na porządne i słynne steki. Porcja nie zaskakiwała wielkością, ale można się było najeść i mieć miejsce na deser. Mięso? Z pewnością nie jest to pierwsze lepsze mięso z osiedlowego sklepiku - nie jest to jednak mięso argentyńskie lub japońskie, są to steki z polskiej dobrej wołowiny. Od specjalnych krów, które mają bardzo delikatne mięso – wprost idealne na takie przyrządzenie i bez problemu dorównują tym zagranicznym o niebotycznych cenach.
Steki usmażone na pół krwisto stanowią idealne danie główne. Po czym poznaje dobrego steka? Po przekrojeniu wypływa osocze, widać, że mięso było smażone na dużym ogniu i trzymane w temperaturze pokojowej. Steki były dobrze przyprawione, dodatki jednak nie zagłuszyły samego smaku mięsa, wręcz przeciwnie podkreśliły go. Chociaż długo już gotuje – to prawdziwa sztuką jak dla mnie jest przyrządzenie dobrych steków, zawsze wychodziła mi podeszwa ;-), z tej racji właśnie doceniam jeśli ktoś potrafi to zrobić.
Jedzenie w tej restauracji jest naprawdę dobre. Może rzeczywiście trzeba zgodzić się z opinią innych, że jest tam ciut za drogo, ale niewiele jest we Wrocławiu restauracji, które serwują dnia popularne z tego rodzaju kuchni i to jak dobrze!
Podsumowując – warto się tam pojawić i spróbować tradycyjnej amerykańskiej kuchni. Polecam szczególnie wpaść na śniadanie za 15 zł można się porządnie najeść! My tam wrócimy, spodobały się nam wycieczki Route 66!


piątek, 2 stycznia 2015

Gryz.li, czyli sztuka dbania o Klienta opanowana do perfekcji


Jak każdy mieszkaniec Wrocławia jestem częstą bywalczynią Rynku i jego okolic- nie tylko dlatego, że jest to kluczowe miejsce spotkań ze znajomymi, ale wiele spraw załatwia się głównie w obrębie ścisłego centrum. Z założenia- niczym polscy szlachcice- nie oszczędzam na jedzeniu. Przyszedł jednak taki dzień, że mój portfel- spustoszony wcześniejszym amokiem zakupowym- błyszczał zaledwie 15 złotymi polskimi, a jeść się chciało. No i zaczęły się podchody i szukanie odpowiedniego dla mojego portfela lokalu. Szczęśliwy traf sprawił, że trafiłam na moją dobrą koleżankę. Akurat wybierała się do nie tak dawno powstałej knajpki na Białoskórniczej. Delikatnie wypytałam ją o cenę, ale uspokoiła mnie, że najem się za śmieszne pieniądze. To avanti! Minęło może 5 minut i byłyśmy na miejscu. Pierwsze zaskoczenie- bardzo przyjemne wnętrze, nie ma starych krzeseł rodem z Mleczarni, czy Przedwojennej, o które porządne kobiety rajstopy targają (a nawet i spodnie), ale współgrające proste mebelki. Kolorystyka lokalu też na plus, no i sama nazwa- całość wzbudziło moją ogromną sympatię, ale to nie koniec…

W menu koperty rodem Gruzji z nadzieniem do wyboru do koloru, a także zupa dnia- jak się okazało codziennie inna. Codziennie zmienia się też menu deserów, a właściciele naprawdę wymyślają prawdziwe, słodkie cuda. Moja koperta była syta, poza tym była dla mnie kompletną smakową nowością. To jednak nie wszystko.


Najbardziej zaskoczona byłam podejściem do Klienta- i nie przypadkowo piszę tu z dużej litery. Obsługa jest przemiła, wyrozumiała i uśmiechnięta. A to sprawia, że ludzie czują się swobodnie i przyjemnie. Drobnym minusem jest w Gryz.li mała przestrzeń- ale czego się nie robi, żeby zjeść smacznie, w dogodnej cenie i- na dodatek- miłej atmosferze. 


piątek, 19 grudnia 2014

Pieprz i Wanilia


Sentyment do podróży mam również, zwłaszcza kulinarnych. Uwielbiam poznawać i odkrywać nowe, nieznane dotąd nuty smakowe. Restauracja Pieprz i Wanilia jest jednym z moich punktów na mapie które musiałam odwiedzić.
Bardzo spodobała mi się nazwa lokalu – ewidentnie budziła skojarzenia z jedzeniem i podróżami – skoro o skojarzeniach mowa. Podobno inspiracją była słynna polska podróżniczka – Elżbieta Dzikowska. Jej wyprawy zostały opowiedziane w cyklu dokumentów „Pieprz i Wanilia” – która stanowiła inspiracje do powstania lokalu.
Lokal mieści się na obrzeżach miasta w zabytkowym pałacyku – prezentuje się z zewnątrz bardzo ładnie i dostojnie. Wnętrze knajpy jest neutralne, nie przesadzili z wystrojem. Klimatycznie, czysto, prosto. Lokal otoczony fotografiami z podróży. Zapachy w lokalu bardzo obiecujące. Curry, bazylia, oregano.


Jedzenie – połączona z pasją? 

Zamawiałam łososia z carpaccio z pomidorów  - pyszne! Dobrze doprawione, aromatyczne. Trafił mi się bardzo smaczny kawałek łososia. Wszystko było zgrane i ładnie podane. Co ważne – lokal serwuje dania z sezonowych produktów, pewnie, by zyskać na świeżości i budzić zaufanie wśród klientów. Na drugie danie zamówiłam sernik. Niestety, deser nie wyszedł. Sernik był przesłodzony i podany w mikrych ilościach. Cóż – trochę pieprzu, trochę wanilii jak widać ;-)

Ceny, jak na ilość porcji – trochę zbyt wygórowane. Po prostu nie było szału, atutem jest okolica, która można  zwiedzić po spożyciu posiłku. Nie wiem czy tam wrócę. Jeśli nie macie pomysłu na obiad, jesteście w okolicy – wstąpcie nie będziecie rozczarowani.

środa, 26 listopada 2014

Vega Wrocław. Warzywna uczta



Sukiennice 1/2, Rynek., Wrocław

Jestem smakoszem. Uwielbiam warzywa w każdej postaci. Wydobywać smak. Podkreślać, malować smakiem. Doceniam wirtuozów potrafiących czarować i owładnąć, rozkochać moje kubki smakowe.
Warzywa są trudnym przeciwnikiem kucharza. Często mają delikatny smak i aby go podkreślić lub wydobyć należy mieć wyczucie.
Do Vegi trafiłam przez przypadek. Spacerując po wrocławskim rynku wstąpiłam tam ze znajomymi. Co mnie urzekło? Vega to taki bar mleczny dla wegetarian. Jest tam naprawdę spory wybór dobrze przygotowanego jedzenia – dobrze doprawionego i zdrowego. A w dodatku – wszystko serwowane we wrocławskim rynku.
Ja wzięłam zupę kalafiorową i kotleciki z czerwonych buraczków. Do tego świeże, młode ziemniaczki polane masłem i posypane koperkiem. Surówka z białej kapusty z marchewką - pysznie!
Nie byłabym sobą, gdybym tam nie wróciła. Zamówiłam tym razem warzywnego burgera – no i  było dobrze. Fajnie doprawione, nie przesadzili z żadną przyprawą. Środek trochę się rozpadał, ale warzywa czuć świeże. Wszystko podane może w nie wykwintnym stylu, ale smaczne i zdrowe.
Brakuje mi tylko trochę ciepła i organizacji w tym lokalu. Mało miejsca i przy większej ilości osób – po prostu ciężko ze znalezieniem miejsca do siedzenie, gdzie można spokojnie zjeść. Ceny przystępne. Jedzenie dobre, ale nie wegetarianie raczej nie będą zadowoleni.



czwartek, 16 października 2014

Restauracja Marmolada Kraków

Grodzka 5, Kraków

Kraków. Ulica Grodzka to jedna z głównych ulic w samym jego sercu. O każdej porze roku możemy spotkać tam prawdziwe zatrzęsienie turystów.
No i spotkałam ją. Restauracje, której wnętrze przywoływało mi sceny z bajek Disneya. Szukałam miejsc z duszą, gdzie się wchodzi i jest miło jak u babci. No i spotkałam. Powitał mnie przytulny wystrój z ciepłym światłem, drewnem, kominkiem,  czerwienią w dodatkach i ciekawymi ozdobami pod sufitem. Pięknie.



Obsługa zatroszczyła się o miejsce do siedzenia – wskazała mi miejsce do siedzenia i od razu podsunęła kartę.
Tradycyjna polska kuchnia. Zmówiłam gęsinę z żurawiną w czerwonym winie i zupę grzybową  zapiekana w chlebie. Gęsina była odrobine ze sucha, ale ogólnie – smaki połączyły się doskonale i uzupełniały. Zupa grzybowa – rewelacja. Smaczna i aromatyczna. Porcje spore, można się porządnie najeść. No i ten wspaniały sos – moczyłam w nim chleb i rozkoszowałam się smakiem. Byłam pod wrażeniem. Sposób podania potraw nie był wykwintny, ale mi to nie przeszkadzało. Powiedziałabym nawet, że to atut – widać, że gotowane na miejscu, wyrabiane „ludzką ręką”. Na jedzenie czekałam około 40 minut, ale nie uważam, że to bardzo długo – zwłaszcza, że zamówiłam jedzenie w porze obiadowej.

Ogólnie, polecam serdecznie. Restauracja prawie w samym sercu Krakowa. Jeśli chcecie posmakować dobrej, polskiej kuchni w rozsądnej cenie – warto spróbować.